Szymon
VIP
Dołączył: 01 Mar 2008
Posty: 343
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 10 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kielce
|
Wysłany: Śro 23:42, 12 Mar 2008 Temat postu: Tańczący z wikami |
|
|
Tańczący z wilkami
Dances with Wolves (1990)
Tatanka
Amerykanie będąc suwerennym państwem mają dość krótką historię więc sięgają z uporem maniaka w swych filmach do tylko kilku wybranych momentów co często kończy się znużeniem widza spoza Stanów Zjednoczonych. Najczęściej filmowane z nich to okoliczności śmierci JFK, a to Wietnam, a to czas Wielkiego Kryzysu, a to wojna secesyjna oraz początki rodzenia się USA czyli dzieje Dzikiego Zachodu. Te ostatnie najczęściej serwowane są w gatunku szerzej znanym jako western i w wielu wypadkach to oklepane historie walki dobrych kowbojów ze złymi czerwonoskórymi. Kevin Costner odszedł od tego stereotypu i pokazał nam inną, mniej znaną twarz konfliktu najeźdźców (dzisiaj uznających siebie za rodzimych amerykanów), a rdzennych mieszkańców tych terenów niefortunnie nazywanych Indianami w związku z jedną z największych pomyłek geograficznych w historii.
Jest to historia porucznika uczestniczącego w amerykańskiej wojnie domowej, który zostaje wysłany na odległą placówkę gdzieś na Dzikim Zachodzie, gdzie ma w spokoju powrócić do równowagi psychicznej i duchowej. Na odludziu zaczyna doceniać piękno przyrody i nawiązuje dobre kontakty z plemieniem Siuksów. Coraz bardziej pochłania go przebogata kultura Indian, ich język i zwyczaje. Zakochuje się też w białej dziewczynie, która dorastała wśród Siuksów.
Pierwszy raz obejrzałem ten film na wideo, którą mój ojciec przyniósł pożyczoną od kolegi z pracy. Dość późno zabraliśmy się za seans "Tańczącego z wilkami", który zakończył się bardzo późną porą. Jednak nie żałowałem tych trzech godzin spędzonych przed telewizorem i nieco nie przespanej nocy. Zawsze fascynowali mnie Indianie obu Ameryk i w młodości zaczytywałem się powieściami o tych prawdziwie rdzennych mieszkańcach tamtych kontynentów. W tym filmie mogłem zobaczyć, to co już znałem z książek - Indianie mieli bogatą kulturą, a najeźdźcy z Europy bez skrupułów ich wykończyli. Dziś gdy słyszę z ust mieszkańców USA jakim są wspaniałym, demokratycznym i w ogóle dobrym państwem, brzydzącym się przemocą i mordem to śmierdzi mi to na kilometr zakłamaniem i hipokryzją.
Chyba każdy dał się urzec wspanialej scenerii prerii. Piękno przyrody i fascynacja nią bije z każdego ujęcia, inaczej być nie mogło w filmie opisującym historię Indian, ludów bardzo blisko związanych z naturą. Biały człowiek dopiero na odludziu bez kontaktu z innymi ma szansę dostrzec urok Matki Natury. Zabawnie wygląda próba "udomowienia" dzikiego zwierza - wilka. Dunbar stara się na tyle zbliżyć do niego by jadł mu z ręki, istne podbicie dzikości swą dobrocią i cierpliwością. Wreszcie mamy do czynienia z pełnym odwróceniem, a wręcz przewróceniem westernowych zasad, gdzie czerwonoskórzy służyli jako tło akcji, mięso armatnie dla głównych bohaterów, a jeśli już byli w roli głównej to albo w typie Winetou wiernego przyjaciela białych, lub jako ci bardzo źli i zdegenerowani mordercy. Z rzadka tylko pokazywano kulisy życia dzikich tak jak choćby w świetnym "Małym Wielkim Człowieku" z Dustinem Hoffmanem. Jednak i tu Indianie byli przedstawieni bardziej jako niecywilizowani ludzie z tendencją do przemocy niż ludzie żyjący według swojej religii, zasad i uwarunkowań cywilizacyjnych.
Kostner roztacza przed nami obraz minionego czasu. Wehikułem czasu nie jest tu żadna maszyna, ale miejsce gdzie Dunbar ma odpocząć. Tytułowy bohater jest niejako podróżnikiem w czasie, gdy odwiedza wioskę Siuksów żyjących tak jak przed odkryciem Ameryki przez Kolumba. Istnym artefaktem minionych czasów jest tu hełm jakiegoś konkwistadora przechowywany przez jednego ze starszyzny plemiennej. Obraz zyskuje na realizmie dzięki dialogom prowadzonym w języku Indian, a scena polowania na bizony każdego przyprawi o dreszczyk emocji.
Oddajemy się tej iście sielankowej wizji - poza początkiem i końcem filmu - jednak wierząc w dobro. Lecz za głównym bohaterem ciągnie się jego wojskowy życiorys. Nawet tu w zapomnianym przez boga miejscu cywilizacja białego człowieka upomina się o swoje niszcząc spokój jaki zapanował w duszy porucznika Johna Dunbara. Cóż tylko można gdybać i ubolewać, że podbój obydwu Ameryk nie został przeprowadzony w taki sposób, jak kontakty pomiędzy porucznikiem, a Indianami na zasadzie sąsiedzkiej pomocy, samoistnej wymiany kulturalnej, która postępowała dzięki zwykłej ciekawości z obydwu stron.
Kostner i jako reżyser i jako aktor po tym filmie mógł poczuć spełnienie, gdyż zrobił dobry film, a jego postać została porządnie wykreowana i to godne jest docenienia. Główna rola żeńska także została dobrze obsadzona Mary McDonnell dobrze wypadła w roli kobiety, która wychowała się wśród "dzikusów". Miło jest popatrzeć na Indian w roli Indian, a nie jak niegdyś przemalowanych białasów udających czerwonoskórych. Na uwagę zasługuje szczególnie Graham Greene, Wes Studi i Rodney A. Grant.
Wielokrotnie ten film wiedziałem i z wielką chęcią do niego wracam. Chyba jak każdy zapamiętałem słowo oznaczające bizona "tatanka" i zachwyciłem się pięknem Dzikiego Zachodu sprzed czasów dominacji białego człowieka na tych terenach i jego materialistycznej wizji świata. Wart polecenia kawałek porządnego kina.
Post został pochwalony 0 razy
|
|